04 kwietnia 2011

„Projekcja... jak w starym kinie”



    Straszny dzień, mglisty i ponury. Ranek jednak wydał mi się takim, jak co dzień. Gdy weszłam do gabinetu Lenka powitała mnie słowami:
- Mam paskudny humor, jestem zła i podenerwowana.
- Pogoda. To chyba wszystko przez aurę i plamy na Słońcu- odpowiedziałam niby żartując, ale i mnie coś w środku zakłuło, poczułam ucisk w gardle. Chyba mi się pogorszyło i udzieliło nastawienie Lenki do życia, bo wcześniej ranek, mimo niesprzyjającej pogody, nie wydawał się gorszy od innych. Przygotowałyśmy siebie i gabinet do pracy.
- To „uszy do góry” i proś pierwszego z oczekujących- otrząsnęłam się ze złych wrażeń i zarządziłam rozpoczęcie właściwej pracy.
    Do gabinetu weszła młoda dziewczyna, nasza stała pacjentka. Spojrzała na Lenkę i zadała dziwne pytanie:
- Jaki mają dziś panie humor?
- Chyba nie jest najlepszy- odparła Lenka i zaskoczona spytała- a to widać?
- Widać, że widać, ale nastrój zawsze można poprawić- wtrąciłam się do rozmowy.
- To super, bo bardzo się dzisiaj boję- odpowiedziała mi dziewczyna siadając na fotelu, trysnęła jednak optymizmem- ale mimo to, mam dobre przeczucia.
- Nie ma czego się bać. Pani Lence zaraz humor poprawimy i wszystko będzie, jak zwykle czyli spokojnie i bez strachu- skomentowałam chwytając promień nadziei od dziewczyny.
    Ten krótki dialog uświadomił mi, jak mocno wpływamy na siebie. Psycholodzy pewnie się uśmiechają, bo od dawna mają ten temat rozpracowany. Nazywają to projekcją. Jestem jednak dentystą, a nie psychologiem. Temat znam tylko z doświadczeń z pacjentami. Wiem, że wzajemne kontakty albo nas podbudowują, albo nas dołują. Moim zadaniem jako lekarza jest sprawić, aby te relacje wzajemne były pozytywne. Staram się być zawsze nastawiona optymistycznie, by „projektować” takie właśnie emocje na pacjentów. Szczególnie na dzieci. Pacjent też może i projektuje swoje nastawienie na mnie. Jestem świetnym odbiornikiem. Niestety. Piszę niestety, bo czasem jednak zdarzają się pacjenci, którzy sami tworzą objawy dające im świadomość własnego cierpienia. Po co to robią? Myślę, że po to, by przyciągnąć uwagę i wzbudzić we mnie chęć do przyjścia z odsieczą, jakby nie wiedzieli, że w gabinecie jestem nastawiona tylko na niesienie pomocy- jak każdy lekarz. Pacjenci nie zdają sobie sprawy, że takie tworzenie objawów cierpienia jest odbieraniem sobie życia na raty i, że coś, co zostało przez nich stworzone na potrzebę chwili może szybko przeistoczyć się w chroniczne schorzenie uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Zostawmy jednak na boku te rozważania. Na zakończenie powinna być pogodna puenta. Dobry nastrój potrafi się cudownie otoczeniu udzielać. Pamiętajmy o tym przy wszelkich kontaktach z ludźmi.

5 komentarzy:

  1. Zjadło mi komentarz :(.
    Tak więc jeszcze raz napiszę.
    To fakt , że cierpienie stworzone na potrzeby chwili może szybko przeistoczyć się w chroniczne cierpienie, ale tutaj powstaje pytanie. Czy takie chroniczne cierpienie można zamienić jak za pomocą czarodziejskiej różdżki na cierpienie chwili , a te w kolejności zlikwidować...? to jest dopiero wyzwanie...? Jak myślisz Mary...czy to jest możliwe...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio komentarze piszę w notatniku, a potem je przenoszę, kiedy zjada mam gotowy duplikat ;P* Myślę, że tu potrzebne serdeczne otoczenie i magiczne słowo "chcę" (chcę wyjść z dołka). Problem jest jednak znacznie głębszy, tak przepastny, jak ludzka psychika i nie załatwimy tego kilkoma zdaniami. Z pewnością jednak codzienna zwykła ludzka sympatia okazana "przechodniom" może czasem komuś pomóc :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście mam bardzo zdrowe zęby, nie żeby zaraz śliczne i równiutkie bo za moich czasów nie w modzie były wszelkie aparaty. Ale brak mi tylko jednego zęba i to z takiego powodu że w dawnych szkolnych czasach pani stomatolog rozwierciła mi zdrowego zęba, a mnie bolała zatoka szczękowa. Potem bałam się do niej wrócić, wiadomo, zrobiło się cale dziursko, zęba straciłam i to poprzez dłutowanie. Ale jednego :) i od tamtej pory nigdy mnie ząb żaden nie bolał.
    Natomiast mam problem z córką. Rosną jej takie dwa kły z przodu jak u wampira ! Lekarz zalecił różne rodzaje aparatów, pobyt w szpitalu z maską na twarzy, no koszmar. Na razie to zostawiłam. Bo absolutnie niewykonalne i odebrało by jej normalne życie. Minął rok na razie się nie pogarsza. Szczęka nie wyrosła jej jak u baby Jagi.
    Post o zarażaniu się nastrojami. Oj prawda to znana. Wystarczy wejść do sądu, szpitala albo udać na pielgrzymkę żeby zaraz wiedzieć w czym rzecz. Ale stomatolog.. Masz ciężką pracę i stresującą. Dobry dentysta jest i dobrym psychologiem, bez tego ani rusz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Avicco, zdrowe zęby, to nie tylko szczęście. To "dobre geny" i Twoja dbałość(!) sprawiły, że nie masz kłopotów :) A nastroje? Życzmy sobie, by zawsze i we wszystkich sytuacjach dobre były :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli chodzi o geny, to chyba wyłącznie po jakiś pradziadach? Mam na myśli zdrowie moich zębów. W rodzinie strasznie, strasznie słabe ząbki wszyscy mają i mieli. Od dziadków po rodziców i rodzeństwo i kuzynostwo , hmm. Właściwie po 40-ce już im było po zębach ;D

    OdpowiedzUsuń