26 marca 2011

„Rodzicom czasu ciągle brak...”



     Nie zawsze w gabinecie szkolnym wyglądało tak różowo i „kosmicznie”, jak w poście niżej. Zdarzały się też przypadki skomplikowane. Najtrudniejsza wtedy była współpraca z rodzicami. W jednej „z piątek”, o których pisałam w „Tańczącym z wiertłami”, trafił się chłopiec, który przybył do szkoły z innej miejscowości, gdzie prawdopodobnie nie było lekarza szkolnego i nie był on wcześniej objęty „planowym leczeniem”. Stan uzębienia tego dwunastolatka przedstawiał się tragicznie. Były to wczesne lata osiemdziesiąte. „Evicrol”- czeski composit do odbudowy zębów- posiadały tylko jednostki specjalistyczne, a chłopiec miał półksiężyce zamiast zębów siecznych. Wyleczyłam trzonowce i przedtrzonowce, ale co zrobić z zębami siecznymi ? Postanowiłam wysłać dziecko tam, gdzie najlepszymi materiałami dostępnymi wtedy oficjalnie w Polsce (prywatne gabinety potajemnie i z wielkimi trudnościami sprowadzały masy kompozycyjne z Zachodu) odbudują dziecku utracone tkanki zębów. Jeszcze nie wiedziałam, że zaczęła się moja gehenna. Pisemne prośby o skontaktowanie się rodziców ze mną pozostawały bez odpowiedzi. Zdobyłam numer telefonu do zakładu pracy matki dziecka i wreszcie się z nią mogłam rozmówić:
- Dzień dobry. Dzwonię z gabinetu szkolnego. Pani syn potrzebuje pomocy specjalistycznej...- zaczęłam zdanie, ale kobieta przerwała.
- To pani sprawa- usłyszałam jej zniecierpliwiony głos.- Ja nie mam czasu, a pani jest lekarzem.
- Moja? - zdziwiłam się bardzo.- Przecież to pani dziecko, nie moje. Trzeba z synem pojechać do poradni specjalistycznej.
- Nie mogę, nie mam urlopu i pieniędzy na dojazd- odparła matka.
- To da się załatwić. Dostanie pani zwolnienie lekarskie (opiekę nad dzieckiem) i zwrot kosztów podróży.
- No chyba, że tak.- Łaskawie zgodziła się moja rozmówczyni.
     Mamy teraz dwudziesty pierwszy wiek, ale nastawienie niektórych rodziców niewiele się zmieniło, mimo iż od tamtego czasu upłynęło prawie trzydzieści lat. Nie ma już planowego leczenia. Nie ma gabinetów w szkołach. Nie ma też zwrotów kosztów podróży. Kontrakty na "leczenie dzieci i młodzieży do osiemnastego roku życia" nie są w stanie zabezpieczyć młodego pokolenia, bo jest tych kontraktów za mało. Wtedy na jedną szkołę przypadał jeden lekarz. Miał pod opieką 700 do 1300 dzieci. Teraz jeden kontrakt w powiecie obsługuje kilka tysięcy małych pacjentów (u nas około 4000). Teoretycznie powinny znajdować też pomoc u lekarzy mających kontrakt "ogólnostomatologiczny", ale tak się nie dzieje. Owszem, gdy ząb boli, udzielą pomocy, ale z pewnością nie są to regularne wizyty i planowe leczenie. Obecnie znacznie częściej trafiają się takie przypadki, jak ten omawiany wyżej, ten sprzed trzydziestu lat. Stan uzębienia naszych milusińskich pozostawia wiele do życzenia. Fakt, posiadamy teraz cudowne materiały i potrafimy poradzić sobie z mocno zniszczonymi zębami. Problem w tym, że wiele dzieci nie trafia wcale do stomatologa, bo nie ma z nimi kto przyjść. Odpowiedzialność za uzębienie dzieci ponoszą rodzice, ale pracując mają ograniczone możliwości dotarcia do gabinetów ze swoimi pociechami. Sprawa wydaje się być nierozwiązywalna. Wylaliśmy dziecko z kąpielą likwidując tzw. „medycynę szkolną”. I nikt nie jest tym zainteresowany. NFZ tłumaczy się małym zainteresowaniem dentystów tą specjalnością. Pewnie, bo te kontrakty nie są opłacalne, zdecydowanie korzystniej jest mieć kontrakt ogólnostomatologiczny. Dzieci nie zrobią pikiety pod Sejmem.



ilustracja: Salvador Dali " Persistence of Time"

1 komentarz:

  1. Ciśnienie mi się za każdym razem podnosi, kiedy czytam takie coś.
    I pomyśleć, że to centrum Europy w XXI wieku. Koszmar. "Smutno mi, Boże..."

    OdpowiedzUsuń