24 marca 2011

„Tańczący z wiertłami”




     Codziennie tańczę z wiertłami przy fotelu, tańczy też „bormaszyna”. Wszystko jest teatrem ruchu. To jak kosmiczny balet. Jedni dostrzegają piękno tego tańca, inni są nieczuli na wdzięki moje i maszyny. Dorośli raczej nie zwracają uwagi na szczegóły. Większość widzi tylko światło lampy. Natomiast dzieci są fantastycznymi obserwatorami.
     Wróćmy więc do naszych pociech. Pisałam już o ich talentach aktorskich, malarskich czy krasomówczych. Jeszcze nic nie wspomniałam o baletmistrzach, nie mówiąc o „specach” od tańca nowoczesnego.
     Muszę tym razem przenieść się pamięcią do lat osiemdziesiątych. Wtedy, pracowałam między innymi w szkolnej poradni stomatologicznej. Gabinet szkolny był bardzo przestronny, wszak miał metraż normalnej klasy! Prowadziłyśmy tzw. planowe leczenie. Polegało to na tym, że przychodziła cała klasa do przeglądu uzębienia i po badaniu zapisywałyśmy kto i co ma do zrobienia. Potem, przez kilka następnych tygodni, dzieci „piątkami do podniebiennego raju szły”, by zęby leczyć. Żywo pamiętając swoje własne, dziecięce traumy starałam się tak dobierać owe „piątki”, by wśród przychodzących dzieci zawsze był ktoś odważny i dzielny. Taki maluch siadał na fotel pierwszy, a ja zapoznawałam resztę dzieci z kolejnością zdarzeń, pokazywałam wszystkie narzędzia i urządzenia przeprowadzając zabieg u bohatera. Schodził z fotela uśmiechnięty, co zdecydowanie zmniejszało dodatkowo lęk u pozostałych oczekujących. Obserwowały zabieg i reakcje pierwszego małego pacjenta, a on czując się wzorem zachowywał się cudownie. Dzieci żywo reagowały. Na zakończenie zabiegu malec otrzymywał nagrodę w postaci naklejki oraz tajemniczego pudełeczka (tych nigdy w gabinecie stomatologicznym nie brakuje, bo opakowań przedziwnych po materiałach, wiertłach i tym podobnych narzędziach dostatek). I pewnego razu dziecko mnie zaskoczyło:
- Ja dla pani też mam nagrodę- powiedział Grześ schodząc już po zabiegu z fotela.
- Jaką? Jestem bardzo ciekawa- odpowiedziałam.
- A my wiemy!- Zakrzyknęły dzieci, które były w tej „piątce”. Widocznie wcześniej już tę niespodziankę dla mnie i dla Lenki omówiły. No i Grześ zaczął na środku gabinetu wyczyniać piruety i inne figury razem z kolegą udającym raz pacjenta, a raz fotel, a dzieciaki śpiewały im jakąś piosenkę. Ruchy Grzesia przypominały moje czynności przy fotelu i działanie maszyny. Czułam się, jakbym znalazła się w innym świecie, takim surrealistycznym. Niesamowita aranżacja, kosmiczne figury, choreografii nie powstydziłby się profesjonalista. Występ był krótki, ale bardzo treściwy i miał swoją nazwę... „taniec z wiertłami”.



ilustracja: Igor Zenin

2 komentarze:

  1. Boszsz... "taniec bormaszyny"! Ty naprawdę kochasz swój zawód, skoro tak poetycko potrafisz pisać o tym miejscu kaźni i narzędziu tortur!

    A dźwięki jakie toto-coś wydaje!!!! Jak słyszę ten świst, pisk, jazgot i rzężenie to muzyka Pendereckiego wydaje mi się czymś tak łagodnym dla ucha jak aria na strunie gie J.S.Bacha!

    Wybacz szczerość:*** I tak Cię kocham:*** Mimo, żeś dentystka:P
    Cóż, nie ma ludzi doskonałych /bezradna/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach! Ta muzyka nie jest taka straszna, jeżeli tylko uruchomi się wyobraźnię, to można usłyszeć nawet śpiew ptaka. Lampa może zamienić się w słońce, a fotel w plażowy leżak. Można usłyszeć szum morza i plusk rzucających się rybek... Spróbuj kiedyś ;P***

    OdpowiedzUsuń