Jesteśmy w gabinecie dla dzieciaków- przyjmujemy osoby ubezpieczone w NFZ, które nie ukończyły jeszcze lat 18. Wszystko jest napisane na wywieszkach, na drzwiach do gabinetu. Pukanie do drzwi. Lenka otwiera.
- Czy można się zapisać na wizytę, na NFZ?- przed drzwiami stoi kobieta ok. lat 40-stu.
-Nie przyjmujemy tu dorosłych, tylko w gabinecie prywatnym, na innej ulicy. Wszystko można przeczytać na wywieszkach- informuje Lenka
-Wiem, ale chciałam się upewnić- słyszy odpowiedź. Po chwili telefon ... "ding-drrrrum ". Tym razem odbieram osobiście.
-Słucham. Gabinet stomatologiczny.
-Gdzie Pani jest?- pada pytanie
-Jak to gdzie? W gabinecie- odpowiadam.
-Ja stoję przed gabinetem i rolety są zasłonięte, wszystko pozamykane- słyszę młodzieńczy głos.
-Pan stoi pod prywatnym gabinetem, a ja teraz jestem w gabinecie dla dzieci- spokojnie tłumaczę- przecież tam jest wywieszka, że dzisiaj tamten gabinet nie jest czynny.
-Ale ja jestem z panią umówiony, na teraz- zaskakuje mnie facet.
-To niemożliwe. Nie mogłam się przecież tam umówić- zwątpiłam jednak, bo nieraz proszę pacjentów, by podeszli do drugiego gabinetu, by np. zmienić opatrunek. Może to któryś z nich? Mówię zatem:
-Najlepiej będzie, jeżeli pan przyjdzie tu do mnie, wyjaśnimy sprawę.
Wytłumaczyłam, jak ma trafić do nas. Przyszedł. Pierwszy raz człowieka na oczy widzę. Pytam więc:
-Kiedy niby się pan ze mną umawiał, telefonicznie czy osobiście?
- No....-słyszę wahanie w głosie- kolega mnie umawiał, na usunięcie zęba, telefonicznie.
-Nie powiedział do kogo pana umówił?- jestem zdziwiona
-Nie.
-To skąd miał pan mój numer telefonu?- cierpliwie pytam
-Spisałem z drzwi gabinetu teraz.- I tak nie dowiedziałam się, jak trafił pod tamten gabinet, ale to już nie miało znaczenia.
-To może pan zadzwoni do kolegi i dowie się z kim pana umówił, bo nie ze mną. I ten dentysta pewnie czeka na pana.
Nie mogłyśmy razem z Lenką zrozumieć, jak można umawiając się, nie znać nazwiska lekarza i adresu, gdzie przyjmuje.
Ale można! I to był normalny, zdrowy, dorosły młody mężczyzna.
Zdarzyła się też nam historia taka, gdy kobieta z amnezją (zanikami pamięci), trafiła do mojego gabinetu z kartką, gdzie była data i godzina wizyty, ale niestety nie było tam żadnej pieczątki gabinetu. Właściwie przyszła z pytaniem, czy czasem nie jest z nami umówiona. Bo gdzieś jest, ale nie wie gdzie. Obdzwoniłyśmy wtedy wszystkie gabinety w mieście i ... znalazłyśmy lekarza, który tę panią umówił. Dobrze, że pamiętała jak się sama nazywa. Zasugerowałyśmy doktorowi, by na kartkach z wizytami przybijał pieczątkę gabinetu, to nic nie kosztuje, a bardzo ułatwiłoby drogę tej pani.
Z umawianiem się na wizyty też bywa czasem sporo zamieszania. A to pacjent zagubi kartkę, na której zapisana jest data z godziną, a to ją źle odczyta. Pewnego dnia zdarzyła się taka oto historia:
Pacjentka miała wyznaczonych kilka wizyt w związku z leczeniem kanałowym zęba i koniecznością wymiany opatrunków. Na jednej z sesji pytam:
-Ma pani jeszcze wizyty, czy trzeba dołożyć? Będą nam potrzebne dwie, by zakończyć leczenie.
-Nie. Już nie mam wizyt. Mam tylko S.OS na godz. 12.00
-Jak to SOS?
-Tak jest napisane- odpowiada pani
-Niemożliwe. Muszę to zobaczyć- jestem zdziwiona, robię duże oczy.
Pani szuka w torebce karteczki i... podaje mi ją. Na kartce wypisane są daty, jedna pod drugą. Ostatnia z nich to
5.05 godz. 12.00
Nie do wiary. Mając spis dat, czyli cyfr, pacjentka dopatrzyła się liter. Hm... Każdy widzi, co chce zobaczyć.
Zupełnie nieprawdopodobna pomyłka(?), która wprawiła nas w zdumienie, zdarzyła się pewnemu panu, który przyszedł na wizytę zgodnie z terminem sprzed roku. Dzień, miesiąc i godzina się zgadzały, tylko rok był nie ten. To jak podróż w przeszłość dla nas, a dla pacjenta w przyszłość. Tak wszystkim czas i jedna mała, zbłąkana karteczka zawirowały życie...
ilustracja:
ze strony http://oribella-hobby.blogspot.com/
Fascynujący temat do dalszych badań, bo tutaj pokazujesz jak zęby wpływają na nasze pojęcie czasu i przestrzeni. Nie tyle zęby, co strach przed tym co stomatolog z nimi zrobi, oczekiwanie bólu, straty zęba, widmo protez. No, i może trochę polskiej mentalności ;.)
OdpowiedzUsuńMasz rację Stefanie! Głównie o mentalność naszą tu chodzi i pewne przyzwyczajenia, że myślą za nas inni. :) A strach? Tak, boimy się bólu. Sama też się boję. Rozumiem więc moich pacjentów doskonale. Zawsze mniej boli, gdy sami siebie szczypiemy niż wtedy, gdy ktoś nas szczypie.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że dla mnie psychologicznie bardzo ciekawe było przywidzenie pacjentki której strach wysłał jej SOS. To ten świat samo-kreowanej iluzji. Widzimy to, co nam podssuwa wyobraźnia- śniąca jawa. :)
OdpowiedzUsuńRany! Nigdy tak o tym nie pomyślałam. Po prostu wzięłam to na karb nieuwagi, roztargnienia pacjentki. Moja działalność skupia się właśnie na walce z tym strachem. Zawsze próbuję wizualizować strach pacjenta, nadać mu konkretną postać. Takiej konkretnej postaci łatwiej się pozbyć niż wszędobylskiego, niematerialnego uczucia. Z reguły udaje mi się to, chociaż i bywają przypadki beznadziejne :(
OdpowiedzUsuń