Pewnego dnia pojawił się w gabinecie. Dziwnie zaczął rozmowę.
-Byłem pod wieloma gabinetami i tu wyczułem przyjazne dusze, prądy i fluidy.- tak kontynuował swój monolog- Tu postanowiłem się leczyć. Zostanę. Pani doktor ma w sobie moc, którą pani promieniuje.
-Jak to pod gabinetami?- przerwałam mu, bo nie rozumiałam o czym mówi ten człowiek i o jakie dusze mu chodzi. Chyba odrobinę mnie przestraszył. Jaka moc? Może powinnam nad gabinetem ostrzeżenie wywiesić skoro jest jakieś promieniowanie?
-Pod drzwiami wszystkich gabinetów w mieście stałem i wyczuwałem. Tu zostaję!
-To ciekawe, co pan mówi. W czym mogę pomóc?- zapytałam, by wreszcie zaczął mówić konkretnie, jaki jest jego „zębowy” problem, wszak przyszedł do dentysty.
-O! Duży mam problem, ale czuję, że pani doktor mi ulgę przyniesie- znów zaczął zmieniać temat- bo pani, jest już na najwyższym poziomie samodoskonalenia. Pani już nie musi reinkarnować.
- Proszę na fotel, zobaczymy co da się zrobić- ucięłam, bo czułam, że muszę przerwać ten potok słów. Nawet poczułam też delikatny lęk przed pacjentem! Byłam chyba w lekkim szoku. Obejrzałam, zdiagnozowałam, wywiad był trudny, bo pacjent często zbaczał z głównego tematu (zdrowie). Zrobiliśmy plan leczenia, ustaliliśmy terminarz wizyt. Wykonałam najpilniejszy zabieg i pożegnaliśmy się.
Długo w domu myślałam o tym spotkaniu. Mężczyzna był naprawdę dziwny i dziwnie się zachowywał. Poprosiłam męża, by znalazł czas i był blisko gabinetu przy następnej wizycie tego pana. Obawiałam się. Czego? Miałam już parę razy do czynienia z osobami psychicznie chorymi. Z reguły wiedziałam, że się leczą i znając jednostkę chorobową wiedziałam, jak postępować. Tu nie mogłam „rozgryźć”: choroba czy świadome wyznawanie doktryny Hipolita Rivaila (Allan Kardec).
Kolejne wizyty przebiegały normalnie, ale na każdej dowiadywałam się od pacjenta nowych „rewelacji” na temat spirytyzmu (nie mylić ze spirytualizmem!). Poszerzałam swoją wiedzę z zakresu metafizyki. Niesamowite. Przestałam się obawiać. Przy ostatniej wizycie nawet dostałam prezent od pacjenta. Podarował mi książkę pt. „Źródło wiecznej młodości”, czyli podzielił się ze mną starą tajemnicą klasztoru na stokach Himalajów, która powinna była mnie umocnić. Zasmuciło mnie tylko jedno. Nie mam co liczyć na kolejne wcielenia (reinkarnację). Tak zakomunikował mi „mój spirytysta”. Szkoda.
ilustracja: seans spirytystyczny, który wstrząsnął światem
http://www.nieznanyswiat.pl/
Świrów nie brakuje!:) Ryczę ze śmiechu, bo ja bym się do tego stolika jeszcze ze dwa lata temu idealnie nadawała:D:D:D
OdpowiedzUsuńPS. Reprezentowałam sobą mniej więcej ten sam poziom samoświadomości, hihihi:) O, Quria..Skłodowska!:D
OdpowiedzUsuńGłupota ludzka nie zna granic:))
Mario Curio! Uważam, że Mann z Materną tworzyli genialną parę :)
OdpowiedzUsuńA może to pomimo wszystko był zmaterializowany duch i normalne że będąc duchem nie mógł się wy-reinarnować ;)
OdpowiedzUsuńSuper blog o pracy mojego ulubionego specjalisty dentysty. Ekstra pomysł, mało jest takich relacji. Hmm. gdybym była ginekologiem, kurcze to byłby blog !
Avicco! Myślę, że u ginekologa jest mniej wesoło:) Chociaż kto wie? Znam parę opowieści i z ginekologicznego podwórka:) Osobiście bardziej "boję się" ginekologa niż dentysty ;D
OdpowiedzUsuńJa też bardziej :)
OdpowiedzUsuń