Na pierwszej wizycie ustaliłam z pacjentem plan leczenia i harmonogram dalszych spotkań. Jedno z nich miało być dwu-, trzygodzinne. Podczas tej dłuższej wizyty telefon pacjenta odzywał się co chwilę. Zaproponowałam, by oddzwonił i poinformował, że skontaktuje się później, gdy będzie już po wszystkich zabiegach. Pacjent uśmiechnął się na to i stwierdził, że to żona albo córka i wiedzą gdzie on jest, i nie rozumie dlaczego tak „upierdliwie” wydzwaniają.
Pracowałam więc dalej, już nie zważając na uporczywie terkoczący telefon. Po zabiegu umówiliśmy się na kolejną, kończącą leczenie i zdecydowanie krótszą wizytę. Pacjent wyszedł, a ja szykowałam się do wyjścia z gabinetu, gdy znów się odezwał, tym razem mój telefon.
-Pani doktor, co się stało mojemu mężowi?- usłyszałam zdenerwowany głos kobiety, żony pacjenta, który właśnie opuścił gabinet- dzwonił do córki, że jest na pogotowiu. Zatelefonowałam tam,- kontynuowała- ale nie chcą mi udzielić informacji. Mówią, że nikt taki u nich nie figuruje.
O której mój mąż od pani wyszedł?
-Doprawdy nie mam pojęcia, co się mogło stać?- odpowiedziałam zaskoczona takim rozwojem wypadków- wyszedł ode mnie jakieś 5-10 minut temu. Uprzedzałam go, że wizyta ta będzie długa. Nic pani mąż nie powiedział? Wyszedł naprawdę przed chwilą. W takim czasie nie zdążyłby dojść nawet do ulicy, a miałby już znaleźć się na pogotowiu, w zupełnie innej części miasta? Opuszczał gabinet w dobrej kondycji i fizycznej i psychicznej.- uspakajałam roztrzęsioną kobietę
-O! To ja chyba wiem, co się stało- tajemniczo powiedziała żona pacjenta i groźnie dodała- już ja mu przygotuję powitanie.
- I tak, bardzo panią proszę, o informację, jak się ta zagadka wyjaśni, bo będę się martwiła.
- Nie ma sprawy, zadzwonię do pani.- obiecała
Moja wyobraźnia jednak nie dała mi spokoju. Zaczęłam się denerwować na serio, że może zasłabł gdzieś po drodze. Ale wtedy nie dzwoniłby do córki. No w każdym razie nie sam, osobiście. To ktoś powinien zawiadamiać córkę i żonę. Co on kombinuje? A może rzeczywiście coś się poważnego stało? Ale w tak krótkim czasie? Rozmawiałam sama z sobą wypowiadając argumenty i kontrargumenty...
Z transu wyrwał mnie znów telefon.
-Mąż już jest w domu- usłyszałam znajomy głos- dostał za swoje, szczotką przez plecy, a pani doktor dołoży figlarzowi jeszcze, jak przyjdzie do pani na wizytę.
-Całe szczęście, że się znalazł, cieszę się, że dotarł- z ulgą odetchnęłam- ale o co chodziło z tym pogotowiem?
-Był na nas zły, że tak wydzwaniałyśmy, ale nie powiedział, że to będzie tak długo, więc się martwiłyśmy. Postanowił zrobić nam numer. Postawiłam pół miasta na nogi, by go szukali. Ależ jestem na niego wściekła! Wariata ze mnie zrobił. Zasłużył na tę szczotę!
Tak! Zdecydowanie przesadził z tymi żartami.
Teraz nie tylko buzia go boli, bo długo otwarta być musiała,
ale i plecy jako skutek uboczny żartów- pomyślałam- ot, pofiglował.
Ps. Tu zawarta jest przestroga Panowie! Nie denerwujcie swoich żon :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń