Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek... To stara prawda. Muszę jednak z opowieścią powędrować w odległą dla mnie przeszłość. Brać studencka, jak się postarała, miała naprawdę długie wakacje. I tak co roku. Egzaminy zdane w "przedterminach" i można ruszać w drogę już w czerwcu. Cztery miesiące wolności. Z przyjaciółmi braliśmy plecaki, namioty i urządzaliśmy sami sobie wędrowny obóz po Polsce. W tamtych czasach „nie wypuszczano” tak łatwo za granicę. Pozostawało zwiedzanie własnej ojczyzny. Dobrze, że chociaż tutaj, z województwa do województwa można się było przemieszczać bez większych trudności. Trochę „na stopa”, trochę pieszo, część trasy pociągami. Przemierzyliśmy tym sposobem wszystkie góry od Karkonoszy, przez Pieniny i Tatry do Bieszczad. Odwiedziliśmy Góry Świętokrzyskie. Pomorze też całe, od Świnoujścia po Krynicę Morską. Nasz kraj jest przepiękny. Pola, lasy, łąki, góry, morze, święte gaje, dzikie polany, stare dworki i zamczyska tajemnicze. Jest co podziwiać. Najwięcej jednak przygód przeżyliśmy na Mazurach. Nie sposób wymieniać wszystkie miejscowości i jeziora, nad którymi biwakowaliśmy, zawsze po kilka dni.
Pamiętam, jak zajechaliśmy, jednego roku, nad jezioro Drwęckie. Był wieczór. Wtedy namioty rozbijało się na tzw. „dzikich campingach”. Na jednym z nich byli już młodzi turyści, którzy właśnie siedzieli przy ognisku. Pomogli nam się rozbić i zaprosili do kręgu przy ogniu. Gitary sączyły dźwięki, a śpiewom i rozmowom nie było końca. Przy rozstaniu wymieniliśmy się adresami, by przesłać sobie wzajemnie zdjęcia robione w czasie tego trzydniowego postoju. My mieszkaliśmy w dużym akademickim mieście, nasi nowi znajomi w małym miasteczku, nazwijmy je tu Starym Miasteczkiem. Po wakacjach wróciliśmy do domu i na uczelnię. Oczywiście przesłaliśmy sobie udane fotki. Studia. Potem kolejne wakacje i nowe przygody. Życie toczyło się szybkim tempem, nie było czasu na wspomnienia. Po studiach, praca. Nie będę tu opowiadała o przyczynach decyzji wyprowadzenia się z rodzinnego miasta, bo to długa i skomplikowana historia. Los chciał, abym znalazła się właśnie w Starym Miasteczku. Właściwie ta nazwa niczego mi jeszcze nie przypomniała.
Pracowałam już ładnych kilka lat, gdy w drzwiach gabinetu stanął człowiek. Oboje mieliśmy wrażenie, że się znamy. Nie potrafiliśmy sobie przypomnieć skąd. Gdy tamtego dnia wróciłam do domu zaczęłam przeglądać albumy. To było dziwne. Coś mi kazało. Szukałam, sama nie wiedząc czego i nagle... nagle TO ZDJĘCIE przywołało wspomnienia. Już wiedziałam skąd znam tego człowieka. Zabawne, ale i jemu nie dało nasze spotkanie spokoju i zrobił dokładnie to, co ja. Odnalazł fotografie. Na kolejnej wizycie już wiedzieliśmy, że znamy się od lat. Wspominaliśmy tamto ognisko, piękne mazurskie jeziora. Przywołaliśmy we wspomnieniach klimat tamtych lat. Wizyta długą była, a pacjent stwierdził, że dzięki tym mazurskim reminiscencjom zupełnie bezstresowa. Nigdy nie przeczuwaliśmy, że los znowu nas postawi na tej samej drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz