18 lutego 2011

„Videokonferencja, czyli zaradny pacjent”



    Wiem, że wyobraźnia Czytelników jest nieograniczona, więc myślę, że łatwo przywołają obrazy, które chcę tu opisać. Gabinet jest parterowym budynkiem, okolonym zielenią, ale gdy się nie przestrzega zasady „nie deptać trawników” (obecnie: śniegu) można podejść do okien. Gdy rolety są podciągnięte w górę można też, przykładając nos do szyby, wysilając zmysł wzroku, bo szyby są „specjalne”, podejrzeć, co dzieje się w gabinecie. Mamy jednak sposoby na podglądaczy. Na szczęście, poza ciekawskimi dziećmi, nie ma ich za wielu.
     Tego dnia było parę osób w poczekalni. W gabinecie trwał zabieg. Przedłużał się nieco. Ktoś nowy doszedł w tym czasie do czekających. Słyszałyśmy z Lenką tylko delikatny szum rozmów. Po chwili, gdy zabieg miał się już ku końcowi, zadzwonił telefon. Nie mogłyśmy odebrać. Za parę minut zadzwonił powtórnie. Lenka nie od razu podniosła słuchawkę. To był stały pacjent, który chciał się umówić na wizytę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Lenka odwracając się ze słuchawką przy uchu w kierunku okna, ujrzała człowieka z twarzą przy szybie okiennej i też ze słuchawką w dłoni. Przestraszyła się nagłej "zjawy", ale postać uśmiechała się do niej i gestykulowała wskazując na telefon. Bo to właśnie ten pan dzwonił do nas. Nie chciało mu się czekać na koniec zabiegu, nie chciał tłumaczyć się pacjentom, że on tylko pragnie zająć chwilkę i wymyślił sobie, że szybciej porozumie się telefonicznie. Zaczął już w poczekalni, ale widząc dziwne uśmieszki czekających wyszedł z budynku, okrążył go i stanął twarzą w twarz z Lenką. To była prawdziwa videokonferencja. I ekran jaki wielki! Cała szyba! Długo śmiałyśmy się, bo jeszcze nikt, przez tyle lat, będąc w gabinecie nie rozmawiał z nami w ten sposób  przez telefon. Ot! Zaradny pacjent.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz