08 lutego 2011

„Pechowiec”



    Tego dnia był prawdziwy „młyn”. Pacjenci zapisani dopisywali w stu procentach, nikt nie odwołał wizyty, nikt nie przekładał. Do tego jeszcze przychodzili pacjenci z bólami i różnymi losowymi przypadkami.
-Następny proszę- wołała Lenka- O! To znowu pan? Co się tym razem wydarzyło? I z nogą coś nie tak?
Spojrzałam zdziwiona kogo tak Lenka wita. Mogłam się domyślić. To pan Arek, ostatnio nasz stały bywalec, chociaż nigdy nie jest umówiony. Dlaczego się nie umawia? Bo prześladuje go pech prawdziwy. Wręcz niewiarygodny. Pomyślałam od razu o mojej przyjaciółce, której także nie opuszczają przypadki. On ma to samo! Uwzięło się licho na niego. To już czwarty raz w ciągu ostatnich kilku tygodni. Pierwszy raz zdarzył się w Sylwestra. Szaleńcza zabawa, trochę alkoholu i upadek nieszczęśliwy. Zęby wbiły się w twarde podłokietniki fotela i część górnej jedynki w tym fotelu została. Wtedy szybko odbudowaliśmy zęba. Nie minęły trzy tygodnie i pan Arek znów do nas zawitał. Ślizgawica. Upadł i zarył zębami w lód. No pech! Nie dość, że odskoczyła odbudowa jedynki, to i dwójka obok uległa tym razem złamaniu. Na szczęście ponownie udało się odbudować te zęby. Parę dni potem jechał z kolegą samochodem, poślizg, samochód w rowie, kolega złamana ręka, a pan Arek... jak zwykle, złamane zęby. Teraz już na tyle poważnie, że zaczęłam zastanawiać się nad uzupełnieniem protetycznym koronami. Wstępnie zabezpieczyłam. I dobrze, że nie zdążyłam jeszcze nic zrobić, bo teraz usłyszałam kolejną niesamowitą, czwartą już opowieść.
- Poszedłem na zabawę karnawałową- odrobinę sepleniąc snuł historię pacjent- bawiliśmy się świetnie, parkiet doskonały. Tańcom nie było końca, trochę alkoholu też było i potłuczone szkło. Ja to mam pecha. Około północy stąpnąłem na coś i poczułem okrutny ból, odskoczyłem i wpadłem na innego mężczyznę, ten odruchowo zastawił się łokciem i ...po moich zębach. Jeden wyleciał cały z korzeniem i nie mogliśmy go znaleźć.
- No, teraz to szykować się już do mostu będziemy- zawyrokowałam, gdy obejrzałam to pobojowisko w buzi- chyba nic więcej się panu nie wydarzy? A co z nogą?
- Z zabawy prosto na pogotowie trafiłem. Nadepnąłem na sterczącą nóżkę potłuczonego kieliszka. Przebiła but i moją stopę na wylot.- kontynuował pan Arek- powiedzieli na pogotowiu, że nigdy by w to nie uwierzyli, gdyby nie zobaczyli. Musieli szkło i z buta i nogi wyciągać, bo inaczej nie zdjęliby kamasza.
- Mam cichą nadzieję, że pana pech się już skończył, bo aż się boję robić cokolwiek u pana- powiedziałam z troską w głosie.
Umówiliśmy się na kolejne wizyty. Mam nadzieję, że kontynuacji tego horroru nie będzie. Jestem dobrej myśli.

Ps. Te śliczne kocięta nie przynoszą pecha, tylko radość!

5 komentarzy:

  1. do kociąt może mi pozwoli Wielki Blogspot napisać, że są śliczne:)
    ale Mary, wszędzie pisałam same dobre rzeczy do Ciebie, bo ten blog jest niezwykły i to się Tobie zdarza codziennie,
    więc niech mnie teraz fpuści...
    dobrejnocy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba on mnie wreszcie zrozumiał:)
    już nie chciał nawet, żebym się nazywała "opisy",
    dzięki Mary, będziesz miała trochę dodatkowego zerkania....

    OdpowiedzUsuń
  3. To nic takie zerkanie. Sama przyjemność:) Dziękuję Signe za pochwały. Ten blog samo życie pisze, ja zmieniam tylko nazwy, by nikogo broń Boże nie urazić, bo tego bym nie chciała za nic w świecie. A kocięta są śliczne :D*** i cieszą się, że do nich piszesz, nawet oczka puszczają i fpuścił blogspot:* Dobrej nocy i miłego poranka.

    OdpowiedzUsuń
  4. dzień dobry Mary:)
    są w Twoim blogu rzeczy fstrząsające, ale podziwiam Cię bardzo!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Signe! Wpadłam tu tylko na moment. Nie, tu jeszcze jest łagodnie i fstrząsów nie ma. O tych najbardziej fstrząsających nie mam odwagi pisać..., bo samej mi trudno uwierzyć w niektóre sprawy i historie. Miłego dnia:)

    OdpowiedzUsuń