25 lutego 2011

„Szukajcie, aż znajdziecie”



     Nie jestem pewna, czy temat się nie znudził, ale znów będzie o protezach słów kilka. Pacjenci opowiadają nam bardzo ciekawe historie. Teraz już wiem, że telewizor, lodówka, morze, pociąg i marynarka mogą mieć wspólny mianownik. To prawdziwy kosmos, albowiem mianownikiem tym jest zaginiona proteza.
     W gabinecie pojawił się pan, który wykonywał u nas protezę dwa lata wcześniej i teraz umawiał się na kolejną. Byłyśmy zdziwione, bo średnio proteza powinna spełniać swoje zadanie przez zdecydowanie dłuższy okres czasu.
- Powiem prawdę pani doktor. Dwa tygodnie temu gościłem moich bratanków. Małe nicponie. I wtedy moja proteza zniknęła, a tylko na chwilę wyjąłem ją z ust. Wsiąkła jak kamfora. Przeszukałem wszystko. Pewnie mi ją zabrali. Muszę teraz umówić się na robienie nowej. Te ananasy maczały w tym palce, jestem tego pewien, choć teraz niewiniątka udają- mężczyzna pomstował na dzieci brata.
Cóż było robić, pacjent nie może funkcjonować bez zębów. Wykonaliśmy kolejną protezę. Najciekawsze jednak było potem, bo w kilka tygodni po otrzymaniu nowego uzupełnienia pacjent znalazł zgubę. Kto by przypuszczał, leżała spokojnie pod telewizorem. Tam dowcipni bratankowie wsunęli wujka własność. Nie zabrali jej, tylko dobrze ukryli.
     Zgłosiła się też do nas pacjentka, by naprawić złamaną protezę męża. Po paru godzinach ją odebrała, a następnego dnia przyszła z prośbą, żeby zrobić mężowi nową.
- A co się stało z naprawioną?- zapytałam zdziwiona
- Po prostu zginęła- odpowiedziała pacjentka- Robiłam zakupy po drodze z gabinetu do domu, musiała mi gdzieś wypaść. Mąż bardzo zły jest o to na mnie. Ja to mam pecha.
- Dobrze, ale najbliższy wolny termin, kiedy mogę zacząć nową pracę, mam dopiero za dwa tygodnie.-odpowiedziałam
- Poczekamy te trochę, dziękuję- uradowana, że sprawę załatwiła poszła. Wróciła jednak za trzy dni uszczęśliwiona jeszcze bardziej.
- Proteza się znalazła. Ja wtedy kupiłam mięso i po powrocie do domu wrzuciłam je do zamrażalnika. Potem szukaliśmy w torbie tej protezy, ale nigdzie nie było. Byłam przekonana, że wypadła mi gdzieś po drodze. Dziś rano odmrażałam mięso na obiad i w woreczku z mięsem była też zamrożona proteza.
- Więc to nie był pech!- ucieszyłam się razem z kobietą.
 -Odmroziła się bez problemów, przyszłam więc odwołać wizytę.

     Latem zgłosił się do nas pacjent, któremu też zginęła proteza. Niestety w jego przypadku odnalezienie zguby graniczy z cudem, bo stracił ją w morzu. Próbował po nią nurkować, ale pewnie przypadła do gustu jakiejś rybce. To prawdziwy pech. Podobnie było w przypadku pewnej pani, która ziewała przy otwartym oknie pędzącego pociągu. Może jakiś dróżnik, sprawdzając tory, znajdzie samotną, zagubioną protezę, ale pewności nie ma.
     A teraz mała przestroga dla wścibskich żon. Nie grzebcie mężom po kieszeniach, bo nigdy nie wiadomo na jaką niespodziankę traficie. A było to tak. Wykonywałam pewnemu panu nową protezę, bo stara już się wysłużyła. Pacjent po otrzymaniu nowego uzupełnienia starego nie wyrzucił, wsunął je tylko do kieszeni marynarki ze słowami:
- A tę zostawię sobie, jako awaryjne wyjście.
- Ona i tak nie będzie panu już pasowała- dodałam
- Ale może się na coś przyda- mężczyzna się uparł. No i przydała się... do zszokowania żony. Przybiegła do gabinetu.
- Pani doktor, proszę mi powiedzieć, czy mój mąż ma protezę? Bo chciałam oddać do pralni chemicznej męża marynarkę i w kieszeni znalazłam jakieś zęby!- z przerażeniem mówiła.
     Miałam problem. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Co mam jej odpowiedzieć? Że owszem, to są stare zęby męża? Czy może udać głupią i powiedzieć, że nic o tym nie wiem, ale tym samym zasugeruję kobiecie, że mąż w marynarce nosi czyjeś zęby? Kochanki? Z tej patowej sytuacji wybrnęłam okrężną drogą.
- Myślę, że powinna pani zapytać męża, to jego marynarka.- wykręciłam się od jednoznacznej odpowiedzi. Chciałoby się rzec: nie szukała, a znalazła. To jest życie.

4 komentarze:

  1. Mary! Ja tu nie mogę wchodzić! Ktoś tu zżera komentarze!!! Taaaki miałam długi! No to teraz za karę będziesz miała krótki:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisywałam z DETALAMI jak przyjaciółce podeptałam zęby /rotfl/ Po pierwsze - pojęcia nie miałam, że ona coś takiego posiada; po drugie - nie był "cały garnitur" /lol/ tylko coś takiego na drucikach od piątki do siódemki lub ósemki, po trzecie - wbiło mi się to w stopę, więc narobiłam wrzasku; po czwarte - jeszcze jeszcze większego wrzasku narobiła ona, że już nie mam po czym chodzić, tylko akurat po jej uśmiechu; po piąte - ryknęłam jeszcze głośniej, że jestem ranna przez jej bałaganiarstwo i niech mi od razu powie, gdzie porozrzucała inne części swej wybitnej urody; po szóste - przyszła obsługa hotelowa, że nas za moment stamtąd wywalą na zbity pysk, jest natychmiast nie zaprzestaniemy swych nocnych awantur, bo inni goście chcą spać! /rotfl/

    Dlatego nie dziw się, że nie przepadam za Twym skądinąd chwalebnym i jakże potrzebnym (BYLE NIE MNIE!!!!) zawodem:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nikt Magdusiu nie przepada za moim zawodem ;P* Nawet ja, gdy jestem pacjentem (bo też nim bywam, ale o tym popełnię kiedyś wpis, bo to jest dopiero śmieszne, gdy dentyści sobie, na wzajem, na fotele siadają- cyrk na kółkach ;D). A co dopiero się dzieje, gdy sami sobie zęby leczą? Szok ;P*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ps. A swoją drogą to interesujące, co napisałaś. Bo jak proteza częściowa (to "coś na drucikach") znalazła się na hotelowej podłodze? Przecież powinna być w buzi... Chyba, że to taka "kościołowa" była, jak pisałam wcześniej ;P*

    OdpowiedzUsuń